Wpisy archiwalne w kategorii

>100

Dystans całkowity:1114.47 km (w terenie 83.00 km; 7.45%)
Czas w ruchu:45:22
Średnia prędkość:24.57 km/h
Maksymalna prędkość:72.00 km/h
Suma podjazdów:1310 m
Maks. tętno maksymalne:180 (88 %)
Maks. tętno średnie:133 (65 %)
Suma kalorii:10897 kcal
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:185.75 km i 7h 33m
Więcej statystyk

Nocna setka

Sobota, 22 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Nocny Patrol z rowerowegolublina. Początkowo skład 16 osób, potem w Niemcach chyba 10 osób zostało.
Chyba taka trasa (z pamięci)

Atak na 200

Sobota, 1 sierpnia 2009 · Komentarze(3)
Kategoria wycieczka, >100, >50, alone
Chodziło to za mną od długiego czasu no i w końcu się zebrałem i pojechałem... żeby było ciekawiej pojechałem sam, jak się sprawdzać to na czysto ;)
Trasę już częściowo znałem bo kilka dni wcześniej już sporą część jej zrobiłem.
Ogólnie sporo podjazdów, asfalt dość często pozostawiający wiele do życzenia, ale trzeba jechać jechać i jeszcze raz jechać.
Co więcej dzisiaj na wsiach chyba ogłosili pracującą sobotę bo tyle traktorów i kombajnów na polach i drogach dawno nie widziałem... A kombajny to jest to co kocham najbardziej, wlecze się to.. wyprzedzisz go i zaraz podjazd, a on nadal za plecami.. powolnie skraca dystans i tylko czeka aby włączyć machinę i wyrzucić rowerzystę spaczkowanego z tyłu ;) No i co tu robić? Trzeba kręcić pod górę ile Bozia dała ;]
Na trasie zaskoczyło mnie jedno miejsce, bodajże Hosznia Ordynacka, wlokę się jak to ja, a tu znak zjazd 11%. Aż nie wierzyłem, bo trasę układał taki jeden co podjazdy ćwiczy i chyba wszystkie możliwe podjazdy w okolicy ta trasa zalicza, a tu zjazd 11%... no nic docisnąłem ile tam jeszcze tego glikogenu miałem i modląc się aby mnie gdzieś na tych dziurach nie wypieprzyło dobiłem do 72 km/h i zabrakło nogi i zjazd też się skończył. Jadę tak sobie nonszalancko po płaskim jeszcze rozpędem, ale przeczuwałem, że koniec sielanki jest bliski. Nie przeczuwałem jednak tego, że tak brutalnie zostaną ze mnie wydarte resztki cukrów prostych i złożonych chyba też. No więc jadę i widzę znak, podjazd, no to akurat nie nowość, ale pod nim tabliczka ile procent, a procentów to miało 10%. Myślę sobie na Słowacji z sakwami 12% chyba podjechałem więc luz blus i jadymy, jakoś to będzie. Zapomniałem tylko o tym, że byłem wtedy jakieś 5kg lżejszy i asfalt był gładki jak stół, no i nie miałem w nogach circa 80km po tych zjazdach/podjazdach. No i się okazało że te kilka rzeczy zrobiło różnicę, mianowicie zacząłem spokojnie, z przodu 2 z tyłu coś po środku. Powoli się toczę i schodzę z tyłu coraz niżej. Po prawej w lesie widzę wąwóz i tak sobie myślę czemu ja muszę ciąć pod górę zamiast jechać tam prawie po płaskim, w międzyczasie czuję że już co miałem spalić spaliłem i pierwszy raz od nie pamiętam kiedy zrzucam na asfalcie na 1 z przodu.. No, ale co zrobić noga nie podaje a wiem, że jestem w mniej niż połowie trasy więc nie ma co się szarpać na premie górską bo etapu nie ukończę.
Cisnę na spokojnie, dojeżdżam ucieszony na górę, robi się płasko, nabieram prędkości, zakręt... no i co? oczywiście to ku*wa nie koniec dalej piłowanie pod górkę. No nic rzuciłem trochę mięsa w stronę pnącego się w górę asfaltu i nie było wyboru trzeba jechać. Jakoś wtoczyłem się na górę i potem to już jechałem jak czołg, czyli powoli i nie daj boże aby ktoś mi wlazł w drogę ;]
Z ciekawostek to jeszcze w Chłopkach nie udało mi się pojechać trasą, bo dojechałem do żwiru i uznałem, że to nie mogła być trasa na szosówki, więc zawróciłem szukając jakiegoś skrętu, nie było nic więc pocisnąłem na Radecznicę. Tam uzupełniłem bidony 2l powerade koloru denaturatu po pierwszym przesączeniu, zjadłem pączka i maślankę. Pączek pokonałem mnie swoim rozmiarem bo był wielkości małego cebularza, za to dżemu było niewiele i nieźle się zapchałem.
Po tym małym popasie pocisnąłem dalej. W drodze widziałem jakąś ekipę "Hrubieszów na rowerach", ale pewien nie jestem czy dobrze zapamiętałem, robili sobie zdjęcia więc pocisnąłem dalej. W Radecznicy widziałem ciekawy kościół na górce z dość długimi schodami do niego, w całości zabudowanymi :O.
Później pocisnąłem na Gilów a z Gilowa w prawo, aby wrócić na trasę. No i znowu ten zjazd 11% tym razem już nie dokręcałem i modliłem się aby skręt był przed tym podjazdem 10%. Skrzyżowanie, sprawdzam mapę, uff ominę te 10% :)
Reszta trasy już raczej bez większych ciekawostek, ot po prostu jechałem. Po jakimś czasie poczułem, że trochę mi nogi odpoczęły (chyba za Batorzem) i jakoś szło ładnie jechać na płaskim w okolicach 25-30.
Po drodze jeszcze sobie zrobiłem średni postój (10minut) w lesie na rozprostowanie nóg i odcedzenie kartofelków.
Kolejny postój na rozprostowanie nóg i ulżenie siodełku był u źródeł Bystrzycy.
Potem jeszcze w Zakrzówku zajechałem do sklepu po picie, powerade nie było więc zanabyłem nestea i dalej już bez postoju przez Strzyżewice-Zemborzyce-Pszczelą Wolę do Lublina byleby średnia nie spadła ;)
Ogólnie trochę się zmachałem, ale mimo wszystko mniej niż kilka dni temu, możliwe, że to zasługa opon (CST 1.5) a może i tego, że napompowałem się tym powerade i żarłem batony musli.
Po przybyciu do domu okazało się że ubyło mnie 3.5kg pomimo że wlałem w siebie 5litrów napojów w drodze.

Wyjechałem o 8:45, wróciłem o 18:15, a wydawało mi się, że miałem tylko kilka postoi na sprawdzanie mapy, jednak po porównaniu do czasu jazdy trochę tych postoi było.

EDIT:
W końcu sam naszkicowałem realną trasę jaką przejechałem: